Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jazz to wolność i rozrywka dla umysłu [ZDJĘCIA]

Mirosława Zybura
Jakub Seydak/Nosferat Factory
To już 42. rok Festiwalu Pianistów Jazzowych. Impreza ma swoją wierną publiczność. Jak było w tym roku?

42. edycja święta jazzu nad Prosną to tradycyjnie pochwała pianistyki jazzowej i po prostu tego gatunku muzyki. Serca publiczności w niedzielę podbił pianista Iiro Rantala, który na kaliski festiwal przyjechał ponownie po trzech latach, tym razem z autorskimi interpretacjami kompozycji Johna Lennona. Publiczność z miejsca rozpoznała znane utwory i bawiła się razem z muzykiem, pozwalając mu zejść ze sceny dopiero po drugim bisie. To jednak nie jedyny koncert tegorocznego Festiwalu. Nie brakowało muzycznych eksperymentów w wykonaniu tria RGG czy Adzika Sendeckiego. Sobota należała do muzyków z zagranicy - duetu Stefano Bataglii i Urlicha Drechslera, energetycznego kwartetu włoskiego trębacza Enrico Ravy i tria Rona Cartera. Niedzielę, ostatni dzień festiwalu, w pięknym stylu zamknął koncert tria kubańskiego pianisty Ramóna Valle. Muzyczny maraton otworzył duet pianisty Włodzimierza Nahornego i wokalistki Marianny Wróblewskiej, którzy przypomnieli kompozycje m.in. Krzysztofa Komedy i Mieczysława Kosza.

- Marianna śpiewa standardy, których coraz mniej słyszymy w muzyce - ocenia Włodzimierz Nahorny. - Umiera forma jam session. Muzycy najczęściej grają własne rzeczy. Trudno też, żeby jazz stał w miejscu. Zmienia się. Czy zawsze w dobrym kierunku? To pokaże historia.

Największą widownię przyciągnął jednak Ron Carter. 28 listopada, drugiego dnia festiwalu, na koncercie tria amerykańskiego kontrabasisty słuchacze wypełnili salę po brzegi. Muzyk, który nagrywał m.in. z Milesem Davisem, powiedział dziennikarzom, że w jazzie zależy mu przede wszystkim na graniu piosenek.

- Mam wrażenie, że muzyka zapomina o melodiach, które zwykła posiadać. Zapomina o wspaniałych melodiach, które powstały w latach 50. i 60. - dodaje.

Wielkie nazwiska to jeden biegun festiwalu. Na drugim są młodzi muzycy, którzy już zdążyli potwierdzić swój talent (jak np. duet pianisty Pawła Tomaszewskiego z Wojciechem Myrczkiem) i ci, którzy dopiero zaczynają karierę - jak gitarzystka Kinga Głyk czy pianistka Katarzyna Pietrzko, które zagrały w klubie festiwalowym „Komoda”. Zdaniem Tomasza Szachowskiego, dziennikarza muzycznego, który wspólnie z Pawłem Brodowskim prowadził tegoroczny festiwal, nie da się jednak w ciągu zaledwie trzech dni pokazać wszystko.

- Ten festiwal jedynie w jakimś stopniu odzwierciedla współczesną scenę jazzową - mówi Szachowski. - Nie ma takiego festiwalu, który zdołałby w ciągu trzech dni pokazać wszystkie kierunki pianistyki jazzowej. Po prostu się nie da.

Nie da się też opowiedzieć historii wszystkich stałych bywalców festiwalu. Wielu przyjeżdża tutaj od lat. Koncerty są pretekstem do spotkań towarzyskich i długich rozmów nie tylko o muzyce. O fenomen kaliskiego festiwalu pytam dziennikarza Roberta Kucińskiego, który od dwudziestu lat przeprowadza wywiady z gwiazdami kolejnych edycji.

- Dzisiaj to jedyna kaliska impreza o naprawdę międzynarodowym statusie - mówi Kuciński. - Jest to jednak muzyka niszowa, więc widownia pewnie nie jest w tych dźwiękach zakochana w pełni. Jest w tym coś z takiego szlachetnego snobizmu, żeby się pokazać, zresztą sam taki snobizm uprawiałem, przychodząc do klubu jazzowego prowadzonego przez Jana Cegiełkę w ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury. Nie interesowałem się wtedy tak bardzo muzyką jazzową, ale chciałem być w tym towarzystwie. Był to jakiś rodzaj nastoletniego snobizmu, który z czasem przerodził się w fascynację tą muzyką - dodaje dziennikarz.

Także dwudziesty rok na festiwalu spędzają Grażyna i Tadeusz Przyrębowie, którzy cenią sobie przede wszystkim polski jazz - Adama Makowicza, Leszka Możdżera, Jana Ptaszyna Wróblewskiego. W kolejce po karnety ustawiają się już pierwszego dnia sprzedaży, na długo przed festiwalem, bo bilety schodzą na pniu.

- To bardzo miła muzyka. Nowoczesna, otwarta, a festiwal daje możliwość kontaktu z żywymi dźwiękami - mówią. Fascynacją jazzem dzielą się także z dziećmi i wnukami. Młodych ludzi jazz przyciąga dzisiaj równie mocno jak kiedyś. Ci, około trzydziestoletni na kaliskim festiwalu spędzają już połowę swojego życia.

- Pierwszy raz na festiwalu byłem szesnaście lat temu, jako piętnastolatek, od tego czasu nie było mnie tutaj tylko raz - wspomina Andrzej Pałys, który do rodzinnego miasta przyjeżdża z Warszawy. - To właśnie na jazzie Kalisz pokazuje swoją najfajniejszą twarz: wyluzowaną, otwartą, nieprowincjonalną. Ten luz ściąga kaliszan z całej Europy - podkreśla. Z kolei dla Tomasza Wojciechowskiego, młodego dziennikarza ostrowskiej telewizji ProArt, to już siódmy festiwal i drugi, w którym uczestniczy prywatnie.

- Jestem wielkim fanem jazzu, dzięki pracy mogłem słuchać tej muzyki zza kulis, ale kiedy siedzi się na widowni, jest to jeszcze ciekawsze - mówi. - Sam kiedyś grałem na pianinie. Jazz to muzyka dla umysłu, trzeba przy tym trochę pomyśleć. Kiedy obcuje się z kulturą, warto czasem pogłówkować.

Niezwykła atmosfera wydarzenia przed blisko czterdziestu laty wciągnęła także kaliskiego fotografa Artura Bonusiaka. Swoją przygodę właśnie z jazzem, a jednocześnie z fotografią jazzową, rozpoczął także jako nastolatek.

- Przyszedłem raz, strasznie mi się spodobało. Straszny miałem także aparat fotograficzny - wspomina ze śmiechem. - A jazz jest bardzo emocjonalny, więc być może stąd fenomen fotografii jazzowej. W filharmonii nie ma już takiej mocy.

Jeszcze dłużej jazzu na żywo w Kaliszu słucha Włodzimierz Królikowski; od kilkunastu lat sprzedaje podczas festiwalu płyty koncertujących w Kaliszu muzyków.

- Przychodzę od początku. Nie było mnie tutaj tylko trzy razy - podkreśla. Na festiwalu, jak mówi, czuje się jak w domu. - Jestem w towarzystwie ludzi, którzy czują to samo, co ja. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy przez tak zwane wycieczki sobotnie, jeździliśmy np. do Gołuchowa - wspomina. Skupieni wokół Marka Karewicza, legendy fotografii jazzowej, najwierniejsi ze słuchaczy spotykają się co roku zawsze w CKiS - w festiwalowe wieczory. Niektórzy ze swoich wspomnień chcą młodszym pokoleniom przekazać te najbardziej wartościowe. Stąd pomysł na stowarzyszenie muzyczne „Jazz nad Prosną”, które na dzień przed tegorocznym festiwalem zorganizowało spotkanie z fotografem Henrykiem Malesą.

- Kalisz niczym nie wyróżnia się wśród innych miast tylko oficjalnie - mówi Dariusz Natkowski, na festiwalu zawsze obecny od początku. Jazz to dla niego pochwała wolności i coś nienarzuconego. - Jednak nieoficjalnie i emocjonalnie wyróżnia się bardzo - dodaje, wymieniając sztandarowe wydarzenia muzyczne Kalisza sprzed kilkudziesięciu lat.

8 grudnia stowarzyszenie ,,Jazz nad Prosną” przypomni okoliczności kaliskiego koncertu pianisty Michela Petrucianiego. Zagrał tu równo 30 lat temu.

- Jest w jego sylwetce coś uniwersalnego: świetna muzyka i postawa wobec życia - podkreśla Dariusz Natkowski, zapraszając na 12-godzinny muzyczny spacer po Kaliszu z muzyką Petruccianiego w tle. Początek o 12:00 w PWSZ przy Nowym Świecie, o 16:00 koncert w CKiS, o 18:00 spotkanie z uczestnikami koncertu w Malarni Teatru im. Bogusławskiego, a o 22:00 - afterparty w klubie,,Komoda”.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski